czwartek, 18 grudnia 2014

Chapter I

Leżałam w łóżku myśląc nad swoim życiem, kiedy przyszła moja ulubiona wolontariuszka. Z nią tylko lubiłam rozmawiać. Była panią w podeszłym wieku. Często opowiadała mi różne historie. 
-Jak się dzisiaj czujesz? – spytała.
-Bywało lepiej – westchnęłam i usiadłam po turecku. Nosiłam perukę, ponieważ nie miałam włosów przez chemioterapię. Lubiłam ją, ponieważ - pomimo tego, iż to były sztuczne włosy, to piękne. Czasami jednak uwierały mnie w głowę. 
-Mariah! Wstań już z tego łóżka! Przecież nie możesz przeleżeć całego dnia. Zobacz jak jest pięknie na dworze. Chodźmy na spacer – powiedziała.
-Pani Tereso. – Lubiłam jej imię. Brzmiało tak pospolicie. – Nigdzie nie idę.
-Idziesz, idziesz. Mam dla Ciebie kolejną opowieść i niespodziankę.
-Jaką? – zaciekawiłam się.
-Ubieraj się. Natychmiast! Czekam na korytarzu!
Niechętnie zwlokłam się z łóżka i się ubrałam, po czym wyszłam na korytarz, gdzie czekała pani Teresa. Wzięła mnie pod rękę i wyprowadziła z oddziału. Na dworze, pomimo tego, że jest już połowa listopada, było ciepło i słonecznie.
-To co to za niespodzianka? – zaciekawiłam się, poprawiając włosy.
-Może najpierw opowieść?
-Niech będzie.
Usiadłyśmy na ławce pod lipą na której widniały ostanie liście. Większość spadła już na ziemię, a pani Teresa zaczęła opowieść o swojej pierwszej miłości. Nigdy mi o niej nie opowiadała, tylko kilka razy wspomniała, że gdy przyjdzie czas, to mi ją przedstawi. Szczerze powiedziawszy, ta historia miłosna była naprawdę w różowych barwach. Kiedy skończyła, nie mogłam wrócić do rzeczywistości.
-Mariah!
-Przepraszam. Po prostu się rozmarzyłam. Pani to miała piękne życie – westchnęłam.
-Dziecko… nie masz prawa tak mówić! Przecież pomimo Twojej choroby możesz spełnić swoje marzenie!
-Pani nic nie rozumie.
-Proszę, tylko nie pani – odparła. – Możesz mówić mi Teresa.
-Dobrze. To co to za niespodzianka?
-Za kilka dni przyjadą do naszego szpitala chłopcy, a dokładnie zespół muzyczny. Nie pamiętam tylko, jak oni się nazywają. To naprawdę miło z ich strony, ze odwiedzą nasz oddział. Nieprawdaż?
-Może – odpowiedziałam, ale szczerze powiedziawszy, nie bardzo mnie to obchodziło. Piosenkarze. Oni spełnili swoje marzenia, a ja nie. I jaka jest sprawiedliwość na tym świecie? No właśnie.
-Nie cieszysz się?
-A dlaczego mam się cieszyć? Może jeszcze zacznę skakać ze szczęścia, co? Przepraszam. Pójdę już do siebie – powiedziałam i wstałam, po czym skierowałam się z powrotem do szpitala. Gdy tylko weszłam do swojego pokoju, przebrałam się w piżamę i usiadłam na parapecie. Podciągnęłam nogi pod brodę i zaczęłam myśleć. 
Wieczorem długo nie mogłam zmrużyć oka. Leżałam na boku, przytulona do poduszki. Brakowało mi rodzinnego ciepła. Co z tego, że rodzice mnie odwiedzali, jeśli tak naprawdę wcale im na mnie nie zależało. Kiedy już mnie nie będzie, odetchną z ulgą. Bo po co im taka córka jak ja? Z resztą mają jeszcze Oscara, mojego młodszego braciszka. Nie pozwolili mi się z nim spotkać. Urodził się kilka dni po tym, jak trafiłam do szpitala. Wiem, że już nigdy go nie zobaczę. On pewnie nawet nie dowie się, że miał starszą siostrę. Może to i lepiej. Ciekawe, czy mu o mnie będą opowiadać…
Rano obudziłam się jak zwykle o ósmej, po czym poczłapałam do okna i czekałam, aż dostanę swoje śniadanie. Dzisiaj jest piątek. W niedzielę mają przyjechać rodzice. Jeśli o mnie chodzi, mogą wcale mnie nie odwiedzać. 
-Dzień dobry Mariah! – przywitała mnie wesoło Teresa, podając talerz z kanapkami i kubek herbaty. Zjadłam pospiesznie i wypiłam. – Dzisiaj Twoja kolej na opowiadanie.
-Jak to moja? Przecież ja nigdy niczego nie mówiłam.
-No właśnie. Opowiesz mi co nieco o Swojej rodzinie.
Prychnęłam i wyjrzałam przez okno. Lał deszcz. Pewnie już koniec lata. Zaczyna się jesień, a niedługo spadnie pierwszy śnieg, potem będzie Boże Narodzenie. 
-No Mariah. Nic nie wiem o Twoich rodzicach.
-Jakby było co mówić – odparłam pogardliwie.
-Dziecko drogie. Oni Cię kochają!
-Nie znasz ich. Nie wiesz, jacy są.
-No to jacy?
-Okropni. Nienawidzą mnie. Jak umrę, odetchną z ulgą, Jestem dla nich ciężarem. Nikt mnie nie kocha – powiedziałam.
-Kocha Cię – odrzekła, pewna Swoich słów
-Ciekawe, kto? – zainteresowałam się.
-Bóg Cię kocha. Jesteś dla Niego najważniejsza. Jesteś Jego córką.