poniedziałek, 23 marca 2015

Chapter V

„-Nie, kochanie. Wszystko będzie dobrze – uśmiechnęła się sztucznie.
Nienawidziłam odpowiedzi tego typu. To sprawiało, że pogrążałam się bardziej w dołku rozpaczy, czując, że koniec jest bliski...”



To było straszne. Moja mama powiedziała, że wszystko będzie dobrze. Ale jak? To jest przecież mało prawdopodobne, wręcz niemożliwe! Gdzieś mam takie dobrze...


Zayn


Nie mogłem się doczekać tej soboty, żeby wreszcie ją zobaczyć. I... pocałować, albo chociaż przytulić. Ale poczuć jej ciało blisko swojego, jej oddech na szyi, usłyszeć bicie jej serca. Wtedy czuję się spełniony, czuję, że muszę z nią być, kochać, otoczyć troskliwością. 


Mariah


W trakcie czytania „Zaćmienia”, zauważyłam, że już jest sobota, więc radośnie podskoczyłam i pobiegłam szukać pani Teresy. Kiedy wreszcie udało mi się ją odnaleźć, uśmiechnęłam się szeroko i zdyszana usiadłam na krześle. 
-Co się stało?! - zapytała.
-Chwileczkę - wydusiłam, łapiąc oddech. Kiedy mi się wreszcie udało uspokoić drżenie rąk, przyspieszony puls oraz walenie serca, powiedziałam:
-Pamięta pani tych pięciu chłopaków?
-Tylko nie pani - jęknęła. - Tak, a co?
-Bo oni mają dzisiaj koncert... i... zaprosili mnie, żebym wystąpiła! - prawie krzyknęłam. Kilka osób obejrzało się za nami, ale się tym nie przejęłam. 
-Naprawdę?
-Tak! W poniedziałek był u mnie Zayn. Wtedy też mi to powiedział. Boże! Jestem taka szczęśliwa!
Spojrzałam na starszą panią, a ta odwróciła wzrok. 
-Zaraz do Ciebie przyjdę. Wracaj szybciutko do pokoju. Muszę coś jeszcze załatwić - odpowiedziała, nie spojrzawszy na mnie. Odwróciłam się więc na pięcie i wróciłam do swojej sali. Czekając na panią Teresę, wróciła do czytania...


Pani Teresa


Cieszyłam się, że wreszcie uda jej się spełnić największe marzenie, ale coś we mnie pękło. To jej szczęście w takich chwilach. To było naprawdę wielkie.
Postanowiłam iść do ordynatora. W końcu trzeba poprosić go o zgodę, ale podejrzewałam, że nie będzie miał nic przeciw temu.


Zayn



Kiedy tylko chłopaki powiedzieli, że jedziemy do szpitala, podskoczyłem jak oparzony. Nareszcie ją zobaczę. A pozostali śmiali się ze mnie i mówili, że się zakochałem. Ale jakie znaczenie miało ich słowo w takiej sytuacji. 

Kiedy tylko zobaczyłem drzwi sali nr. 17, moje serce podskoczyło. Znów usłyszę jej anielski śpiew i jeszcze nie raz. Otworzyłem drzwi. Mariah siedziała na łóżku czytając książkę i opierając się o ścianę. Na jej bladej twarzy jaśniał promienisty uśmiech, który dodawał brunetce uroku. 
-Hej piękna - powiedziałem, siadając obok niej. Roześmiała się i mnie przytuliła.
-Cześć.
-Cieszysz się? - zapytałem.
-Z jednej strony tak, a z drugiej trema mnie zżera. Boję się reakcji Waszych fanów i w ogóle - szepnęła, spuszczając głowę. Kasztanowe pukle zasłoniły jej buzię. Przytuliłem ją i odparłem:
-Nie martw się. Jesteś z nami. Ze mną.
Spojrzała na mnie tym swoimi przenikliwym, niebieskimi oczami. Czaiły się w nich wesołe iskierki.
-Wiem.
-No to na co czekasz? Zbieraj się - odrzekłem i już miałem wyjść, kiedy zatrzymała mnie jej ręka na moim ramieniu. Odwróciłem się do niej, a ta stanęła na palcach i mnie pocałowała. To nie było zwykłe, przyjacielskie muśnięcie, ale prawdziwy, namiętny, gorący pocałunek. Do końca życia go już chyba nie zapomnę...

wtorek, 3 marca 2015

Chapter IV

„Dlaczego nie mogę być taka jak inne nastolatki? Chodzić po sklepach, do szkoły, mieć przyjaciółkę, chłopaka, spróbować tego co mi nieznane?”


Podciągnęłam kolana pod brodę. Wpatrywałam się jak zahipnotyzowana w niebo. Padał miękki jak puch śnieg. Na dworze już go trochę było. Kilkoro małych dzieci lepiło bałwanka. Uśmiechałam się pod nosem. Czasami życie jest piękne, ale często marzę, żeby być prawdziwą nastolatką. Wydaje mi się, że tak musi być. Tak chce Bóg, o którym opowiadała mi pani Teresa...





Zayn


Życie jest okrutne. Tak bardzo pragnę, by Mariah była zdrowa. Zakochałem się w niej. To już było wiadome. Cieszę się, że udało nam się spełnić jej największe marzenie. Śpiewanie. To jest piękna sztuka. Pewnie gdyby nie choroba, zostałaby piosenkarką. Wszyscy by oszaleli na punkcie jej anielskiego głosu...






Pani Teresa


Często, gdy Mariah przesiadywała samotnie w swoim pokoju, przyglądałam się jej. Nie lubiła wychodzić do świetlicy, gdzie byli wszyscy. Wolała być u siebie. Nie dziwiłam się jej, ale powinna trochę wyjść do rówieśników. Ciągle jest sama jak pies...
Boże! Czym ona sobie zasłużyła, żeby tak cierpieć?!






Mariah




Siedząc samotnie, usłyszałam czyjeś kroki. Były spokojne i wolne. Od razu rozpoznałam panią Teresę. Weszła do środka, po czym usiadła przy małym stoliczku. Czekała... Odwróciłam się w jej kierunku. Obok niej leżała pokaźnych rozmiarów reklamówka.
-Podejdź tu, Mariah - powiedziała.
-Co to jest? - spytałam zaskoczona.
-To dla Ciebie. Książki. Poczytaj sobie. Podobno bardzo fajne i modne wśród młodzieży, szczególnie dziewcząt - odrzekła i opuściła salę. Przyglądałam się przez chwilę reklamówce, ale nie zastanawiałam się długo. Wzięłam ją do ręki i wyciągnęłam kilka bardzo grubych książek. Spojrzałam na nie zszokowana. 
-I ja mam to przeczytać? - szepnęłam nie dowierzając. Spojrzałam na tytuł pierwszego tomu: „Zmierzch”. Skądś to kojarzyłam… Tak! To jest „Saga Zmierzch”. Słyszałam już o tym nieraz. Wszyscy tak się ekscytowali tą książką, a szczególnie filmem. Usiadłam z powrotem na parapecie i zaczęłam czytać…

Kiedy byłam mniej więcej w połowie, poczułam straszny głód. Rzeczywiście, ta książka jest bardzo ciekawa i wciągająca. Wyszłam na korytarz. Spojrzałam na zegar z kukułką. Wskazywał 12:30. Za pół godziny będzie obiad. A może gdybym poszła na stołówkę, to… Nie! To głupi pomysł! Nigdzie ni pójdę. Wróciłam więc do pokoju i kontynuowałam czytanie. Po niedługim czasie przyszła pani Teresa. Szeroko się uśmiechała.
-Przyniosłam Ci obiad. Smacznego. A jak książka?
-Jest super. Bardzo mnie wciągnęła. Aż się nie mogę doczekać, kiedy wrócę do czytania. 
-Cieszę się. Pójdę już. Muszę kupić choinkę na święta i ją ubrać. 
-Ach. To musi być wspaniałe. Nie pamiętam, kiedy ubierałam ostatnio to wspaniałe drzewko – westchnęłam.
-W jadalni ubierają tydzień przed świętami. Gdybyś chciała…
-Nie. Dziękuję – odrzekłam. Kobieta wyszła, a ja zabrałam się za obiad. Piekielny głód powoli został zaspokojony. Wróciłam do czytania przygód nieśmiałej Belli i tajemniczego Edwarda…


Następnego dnia obudziłam się z książką na nosie. Roześmiałam się cicho. Odłożyłam ją na bok. Leżałam, wpatrując się w nieskazitelnie biały sufit. Czekałam na panią Teresę, która długo nie przychodziła. Westchnęłam więc i wstałam. Postanowiłam iść do stołówki na śniadanie. W końcu nie miałam wyjścia. Niepewnie weszłam do środka. Było gwarno. Wszyscy się przekrzykiwali. Jedni jedli, drudzy oglądali telewizję, jeszcze inni rysowali i grali w gry planszowe. Zabrałam talerz i kubek herbaty, po czym usiadłam w najodleglejszym kącie jadalni. Po drodze do pokoju, wstąpiłam do łazienki. Spojrzałam na swoje odbicie w pękniętym lustrze. Byłam bardzo blada, policzki miałam zapadnięte, perukę przekrzywioną, oczy przekrwione. Jednym słowem wyglądałam jak straszydło. Chciało mi się płakać. Powstrzymałam się jednak. Przecież wszystko będzie dobrze. Chyba…


Przez całą noc nie mogłam zmrużyć oka. Już za trzy dni pierwszy raz stanę na ogromnej scenie i zaśpiewam piosenkę. Trochę się tremowałam, a co dopiero będzie w sobotę! O matko! Ja chyba nie dam rady. Może wszystko odwołać, ale z drugiej strony, to było moje największe marzenie. Czy na pewno chcę to zniszczyć? No właśnie…
-Witaj, Mary. – Tylko jedna osoba tak na mnie mówiła – mama!
-Mama? – zapytałam, uśmiechając się. – Co Ty tu robisz?
-Przyjechałam Cię odwiedzić. Mam wolne – odparła. 
-Jesteś sama, tak? – Kiwnęła głową. Westchnęłam.
-Pewnie chciałabyś zobaczyć Oscara?
-Noo.
-Jeszcze się z nim spotkasz nie raz – uśmiechnęła się. Usiadła obok mnie i przytuliła. Coś mi tu nie pasowało. Dlaczego okazuje mi czułość?
-Mamo? Czy wszystko w porządku? – spytałam cicho, próbując spojrzeć jej w oczy, co było niemożliwe, bo miała spuszczoną głowę. – Powiedz.
-Nie, kochanie. Wszystko będzie dobrze – uśmiechnęła się sztucznie.