Siedziałam jak
zwykle na łóżku, bezwiednie wpatrując się w okno o które obijały się krople
jesiennego deszczu, kiedy ktoś zapukał do drzwi. Nikt tu nie puka oprócz...
moich rodziców.
-Proszę - powiedziałam, poprawiając włosy.
-Witaj córeczko - usłyszałam głos mamy. Usiadła obok mnie i przytuliła.
Zdziwiła mnie tym gestem, bo nigdy wcześniej tego nie robiła. - Mamy dla Ciebie
prezent.
-Naprawdę? - zapytałam, uśmiechając się. Lubiłam prezenty, a one były w moim
życiu rzadkością.
-Przywieźliśmy Oscara. Chcesz go poznać?
-Tak! - Byłam wtedy taka szczęśliwa, aż łzy stanęły mi w oczach. Mama wyszła na
chwile, by po chwili wrócić z Oscarem na rękach. Za nią wkroczył
tata. Chłopczyk był taki słodki. Na mój widok roześmiał się i wyciągnął
malutkie, tłuste łapki. Mama podała mi braciszka. Przytuliłam go do swojej
piersi i także się śmiałam. Nie mogłam w to uwierzyć.
-Jeśli nie miałabyś nic przeciwko, to chcielibyśmy spędzić z Tobą święta tu, w
szpitalu - zaproponowała mama.
-Nie. Oczywiście, że nie. Będzie mi bardzo miło - odrzekłam. I pomyśleć, że
jeszcze wczoraj uważałam, iż rodzice mnie nie kochają. To wydawało mi się teraz
śmieszne.
Nadeszła niedziela, a wraz z nią wielka radość. Usiadłam na parapecie,
wpatrując się w ogromne jak groch krople jesiennego deszczu, uderzające o szybę
i pozostawiające za sobą cienkie strużki wody. Uśmiechałam się, czekając na
panią Teresę, w międzyczasie śpiewając pod nosem piosenkę Rihannny - Stay.
Bardzo ją lubiłam i słuchałam na okrągło.
-Dzień dobry, Mariah - usłyszałam głos wolontariuszki.
-Dzień dobry - mruknęłam i zabrałam się za jedzenie.
-Dzisiaj wielki dzień, nieprawdaż?
-Tak?
-No przecież Ci chłopcy odwiedzają nasz szpital!
-Ach, to. Zapomniałam. Jestem taka szczęśliwa, a jednocześnie zaskoczona.
Nareszcie poznałam swojego braciszka, ale coś mi tu śmierdzi.
-Tak. Mi też. To pewnie te obrzydliwe syropy, które znajdują się tuż przed
Twoim pokojem - odparła. Westchnęłam ciężko, by potem się roześmiać. - Muszę
już iść, Mariah. Wrócę niedługo.
-Do zobaczenia! - zawołałam za nią, ale nie doczekałam się odpowiedzi.
Wzruszyłam ramionami i powróciłam do zaczętego jedzenia.
Pani
Teresa
-Tak. Mi też. To pewnie te obrzydliwe syropy, które znajdują się tuż przed
Twoim pokojem. - Spojrzałam na Mariah, zrobiła dziwną minę, po czym wybuchnęła
śmiechem. Poczułam palące łzy pod powiekami. Pomyślałam, że dłużej już tu nie
wytrzymam i się rozpłaczę. Nie mogłam jednak okazać jej słabości. Postanowiłam
więc wyjść. - Muszę już iść, Mariah. Wrócę niedługo.
-Do zobaczenia! - usłyszałam jej głos, gdy już byłam za drzwiami, ale po prostu
nie byłam w stanie jej odpowiedzieć. To dziecko jest takie szczęśliwe. Ona nie
może odejść. Dlaczego jest tak ciężko chora?! Dlaczego?! Gdyby nie ona, pewnie
już nie uwierzyłabym w Boga, a teraz ma tak po prostu zniknąć z mojego i tak
już ponurego żywota?! Jest dla mnie jak wnuczka której nigdy nie miałam.
Swoje kroki skierowałam do szpitalnej kaplicy. Nawet sama nie wiedziałam, jak
się tam znalazłam. Uklęknęłam w ławce i zaczęłam się gorliwie modlić.
Wiedziałam jednak, że dla niej jest już za późno.
Mariah
Siedziałam po turecku na swoim łóżku. Świat jest taki piękny. Aż chce się żyć!
Słowa ulubionej piosenki same popłynęły z moich ust. Chciałam, pragnęłam, by ta
chwila nigdy się nie kończyła, trwała jak najdłużej.
Zayn
Kiedy weszliśmy na odział onkologiczny, zobaczyłem tyle dzieci, które się do
nas szeroko uśmiechały. Aż się wzruszyłem. Szliśmy do ordynatora, kiedy
usłyszałem śpiew. Miała głos jak anioł, albo jeszcze piękniejszy. Chciałem czym
prędzej dowiedzieć się, kim jest owa dziewczyna. Odłączyłem się od chłopaków i
jak zaczarowany podszedłem pod pokój nr. 17 skąd dobiegał piękny dźwięk.
Delikatnie uchyliłem drzwi i zajrzałem do środka. Na łóżku siedziała śliczna
brunetka. Oczy miała zamknięte, policzki zarumienione, a gdy skończyła śpiewać,
jej malinowe, pełne usta pozostały lekko rozwarte, jakby prosiły o pocałunek.
Cicho zapukałem. Zerwała się z łózka i zerknęła na mnie przenikliwymi,
niebieskimi jak niebo oczami. Była wyraźnie zdenerwowana.
-Przepraszam - zacząłem, jąkając się pod wpływem jej wzroku, błądzącego po
mojej sylwetce. - Chciałem tylko zobaczyć, kim jesteś. Piękny masz głos.
-Ja nie śpiewam pięknie, tylko przeciętnie - roześmiała się. - Wejdź.
Wskazała na krzesło, żebym usiadł.
-Jestem Zayn. A ty?
-Mam trzy imiona. Które wolisz?
-Możesz powiedzieć wszystkie - uśmiechnąłem się.
-Mariah Destiny Hope.
-Destiny to przeznaczenie, a Hope to nadzieja.
-Tak. Moja choroba to przeznaczenie, a ja wierzę w lepsze jutro. Ale mimo
wszystko, miło mi Cię poznać.
Coś się ze mną działo nienaturalnego. Czułem, ze muszę przy niej być.
Cześć.
OdpowiedzUsuńDziękuję że poinformowałaś mnie o nowym rozdziale , jestem ci bardzo wdzięczna ;)
A teraz czas na twój rozdział ... Jest po prostu boski <3
Bardzo mi się podoba twój styl pisania, oby tak dalej ;)
Oczywiście z niecierpliwością czekam na dalszy ciąg tej historii <3
Pozdrawiam :)