poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Chapter VII


„Nie odkładaj mnie na potem, bo potem mnie już nie będzie...” ~ Mariah Destiny Hope Mitchell

„Nigdy nie jest za późno, aby na stacji złych zdarzeń złapać kolejny pociąg i ruszyć w kierunku marzeń...” ~ Zayn Javadd Malik


Narrator

Wigilia zbliżała się wielkim krokami. Mariah niecierpliwiła się, kiedy znów zobaczy małego braciszka. Zayn odwiedzał ją w miarę regularnie. Ale rzeczą, która martwiła ją najbardziej, było to, iż czuła się coraz gorzej. Nie bała się śmierci. Wiedziała, że nic jej nie grozi, że będzie szczęśliwa, będzie się dobrze czuła, nic ją nie będzie bolało.
Niecierpliwie czekała na odwiedziny Zayna. Bardzo mocno go kochała i często żałowała, że poznała. Wiedziała bowiem, jak chłopak będzie cierpiał po jej odejściu...

~*~


-Cześć kochanie - usłyszała za sobą wymarzony głos Mulata.
-Zayn! - ucieszyła się. Rzuciła się w otwarte ramiona chłopaka. Milczała przez długą chwilę. Była strasznie zmęczona, położyła się więc.
-Coś się stało? - zapytał Malik na widok jej smutnej miny. Uśmiechnęła się słabo.
-Nie, nic. Nie martw się. Jestem po prostu zmęczona, bo ostatnio prawie w ogóle nie sypiam - odparła.
-Dlaczego?
-Nie mogę...
-Wszystko będzie dobrze - szepnął, czule całując ją w usta.

~*~


-Mamo! Tato! Oscar! - ucieszyła się na widok rodziny w wieczór wigilijny. Chociaż była bardzo słaba i już w ogóle nie wstawała z łóżka, potrafiła ekscytować się w takich sytuacjach. Na to jeszcze starczało jej sił. Ostatnie dni całkowicie wpłynęły na jej wygląd. Blada skóra, zapadnięte policzki, nieobecny, pusty wzrok. Jednym słowem, wyglądała jeszcze gorzej niż przed ostatnim widokiem swojej twarzy w lustrze...
Spojrzała na matkę. W jej oczach dostrzegła łzy. Ale Mariah nie przejęła się tym. Cieszyła się ostatnimi chwilami spędzonymi z najbliższymi. Cieszyła się, że już niedługo odejdzie do Boga.

~*~


Kolacja była bardzo wesoła. Wszyscy, bez wyjątku śmiali się, żartowali. Nawet pani Teresa przyszła. Zayn też i tym razem obiecał odwiedzić ukochaną. Dlatego, gdy zobaczyła go w drzwiach, bardzo się ucieszyła. Rodzice już pojechali, pani Teresa także. Zostali tylko oni. Sami...
Chłopak usiadł obok niej, czule obejmując.
-Zayn... - szepnęła po chwili.
-Tak?
-Zobacz przez okno... Widzisz tamtą gwiazdę? To moja gwiazda. Chroni mnie, a niedługo będzie chronić Ciebie.
-Nie mów tak... Proszę... Wierzę, że zostaniesz ze mną - powiedział. Jednak nie był pewny swoich słów. Wiedział, że Mariah jest ciężko chora, ale żył nadzieją. Nadzieją, że zostanie z nim jeszcze chociaż przez jakiś czas.
-Nie martw się. Wiesz, że tam nic nie będzie mnie już bolało. Będę szczęśliwa.
-Wiem, ale za bardzo cię kocham Mary - wyszeptał, powstrzymując łzy resztkami podświadomości i nadziei. Wiedział, że jej koniec jest bliski, wiedział, że już nie będzie cierpieć. Ale on będzie cierpiał, chorował na prawdopodobnie nie wyleczalną dolegliwość serca... Po jego policzkach spłynęły pojedyncze, słone krople. Płakał... Pierwszy raz od niepamiętnych czasów...
-I will always love you - powiedziała po chwili Mariah. - And please don't cry. Obiecaj mi Zayn. Obiecaj!
-Obiecuję - szepnął, szlochając i płacząc jak nigdy.
-Miałeś nie płakać - powiedziała, słabo się uśmiechając.
-Wiem, ale to takie trudne... Nie dam sobie rady Mary.
-Dasz. Poznasz wspaniałą dziewczynę... Musisz mi wierzyć na słowo.

~*~


Zasnęła. Udało jej się. Była z resztą bardzo zmęczona. Na jej ustach pojawił się cień uśmiechu. Miała sen, piękny sen...


-Mariah! Chodź do mnie. Wiesz, że to już koniec. Będziesz szczęśliwa! - zawołał Bóg.
-Wiem, ale co z moją rodziną?
-Nie martw się Mariah. Każdy człowiek kiedyś umiera. Jedni wcześniej, inni później. Rodzą się za to nowe istoty ludzkie. W jakiś sposób będziesz jeszcze żyć. Oddasz swoje serce Julii, która miała wypadek. Bardzo ciężki wypadek. To będzie bardzo trudna decyzja dla Twojej rodziny, ale Twoim zadaniem będzie natchnienie ich do wyrażenia zgody...



I w tym momencie sen się urwał. Mariah odeszła. Jej dusza uniosła się nad bezwładnie leżącym ciałem. Dziewczyna uśmiechnęła się.
Do sali wbiegają lekarze. Nawet nie próbują jej ratować. Mariah wszystko obserwuje z góry. Przeszła przez ścianę. Zobaczyła pielęgniarkę dzwoniącą do rodziców, panią Teresą biegnącą, pomimo swojego podeszłego już wieku, w kierunku pokoju nr. 17. Po chwili znalazła się na zewnątrz. Przyjechali rodzice... Sami... Uśmiechnęła się na ich widok i powędrowała dalej. Znalazła się w domu Zayna, a konkretnie w jego pokoju. Chłopak, załamany trzymał telefon w ręku. Nie płakał. Jak obiecał...
Kolejnym miejscem odwiedzonym przez zmarłą jest szpitalna sala, ale na całkiem innym piętrze. Leżała tu dziewczyna. Pierwszą i prawidłową myślą jest to, iż to owa Julia, czekająca na jej serce. Pogłaskała blondynkę po policzku, lecz jej dłoń nie spoczęła na nim.
Czuła, że to właśnie w niej zakocha się Zayn. Cieszyła się. Wiedziała bowiem, że to dobra dziewczyna. Odpowiednia dla Malika.
Ponownie znalazła się w swojej sali. Rodzice płakali nad jej martwym ciałem. Mariah stanęła na ziemi. Słysząc słowa lekarza o Julii, zastanawiała się przez dłuższy czas, jak natchnąć rodziców.
-Państwa córka jest ostatnią nadzieją dla tej dziewczyny. Jeśli się nie zgodzicie, to trudno. Będziemy musieli przedłużyć czekanie na kolejną szansę, ale wtedy może się nie powieść.
Mama płakała, szlochając spazmatycznie. Mariah już wiedziała, co zrobić. Całą swoją siłę skupiła na opuszkach palców, które po chwili się zmaterializowały. Trudno było jej w to uwierzyć, ale musiała coś wymyślić. Podeszła bliżej i musnęła skroń matki, a potem ojca. Obydwoje, niemal w tym samym momencie dotknęli miejsca, na których poczuli dotyk zmarłej córki.
-To jest trudna decyzja - szepnął tata. Mary wiedziała, że to nic nie dało. Skupiła ponownie swoją uwagę, lecz tym razem na sercu mamy. Musiała dostać się do środka. Po chwili poczuła się, jakby patrzyła jej oczami. Istotnie, tak też było. Usłyszała słowa wymawiane niby przez kobietę, ale jednak przez nią samą.
-Zgadzam się. Jeśli nasza córka nie żyje, to przynajmniej w taki sposób może uratować życie innej dziewczyny.
Wydostała się na zewnątrz, ale była bardzo słaba. Wiedziała jednak, że zrobiła rzecz ważną. Uratowała życie Julii...

*
(po sali niesie się nieznaczny aplauz, słychać płacz)... Żartuję, choć zapewne to nie jest odpowiedni moment. Mary odeszła, zostawiając Zayn'a. Chłopakowi ciężko będzie się z tym pogodzić. Minie trochę czasu, nim upora się ze swoimi uczuciami. Mam nadzieję, że podoba wam się ostatni rozdział... Dziękuję za dotychczasowe komentarze... I tym oto akcentem zakończyłam pierwszą część. Na drugą możecie liczyć pewnie w pierwszym tygodniu maja. Miałam pierwszy rozdział napisany, ale przez przypadek go usunęłam i za diabły nie mogę go nigdzie znaleźć. Będę musiała napisać go jeszcze raz. To tyle, jeśli chodzi o wszelkie nowinki. Trzymajcie się i nie rozpaczajcie... 

2 komentarze:

  1. Jejciu, piękne! <3
    Popłakałam się. Wiem, że nie powinnam płakać z powodu śmierci fikcyjnej osoby, ale to silniejsze ode mnie! Zawsze tak mam, przepraszam.
    Przynajmniej uratuje jakąś dziewczynę, dobrze. To wspaniałe, że rodzice się zgodzili, właściwie mama. Gdyby nie... eh. :c Osobiście uważam, iż powinniśmy oddawać narządy komuś, kto ich potrzebuje (oczywiście po śmierci osoby, od której je ,,chcemy''). Jeśli to ma uratować komuś życie, to dlaczego nie?
    Zayn, kurcze, biedny. Jestem ciekawa, czy da sobie radę. Musi, prawda?
    Spokojnie, poczekam. Nie ważne ile, ja będę, zawsze.
    Pozdrawiam i weny życzę!

    OdpowiedzUsuń
  2. Twój blog został dodany do Katalogu Euforia :3
    Pozdrawiam, taasteful. ♥

    OdpowiedzUsuń