Cześć, moi drodzy. Zdecydowałam się zakończyć działalność tego bloga. Swoją uwagę chcę poświęcić teraz innym opowiadaniom, które są dla mnie ważniejsze.
Opowiadanie kończy się na pierwszej części. Nie jestem w stanie dokończyć drugiej, gdyż zgubiłam gdzieś zapisane 11 rozdziałów. Nie ukrywam, bolesna strata. Dziękuję za dotychczasowe komentarze :)
środa, 1 lipca 2015
poniedziałek, 27 kwietnia 2015
Chapter VII
„Nie odkładaj mnie na potem, bo potem mnie już nie będzie...” ~ Mariah Destiny Hope Mitchell
„Nigdy nie jest za późno, aby na stacji złych zdarzeń złapać kolejny pociąg i ruszyć w kierunku marzeń...” ~ Zayn Javadd Malik
Narrator
Wigilia zbliżała się wielkim krokami. Mariah niecierpliwiła się, kiedy znów zobaczy małego braciszka. Zayn odwiedzał ją w miarę regularnie. Ale rzeczą, która martwiła ją najbardziej, było to, iż czuła się coraz gorzej. Nie bała się śmierci. Wiedziała, że nic jej nie grozi, że będzie szczęśliwa, będzie się dobrze czuła, nic ją nie będzie bolało.
Niecierpliwie czekała na odwiedziny Zayna. Bardzo mocno go kochała i często żałowała, że poznała. Wiedziała bowiem, jak chłopak będzie cierpiał po jej odejściu...
~*~
-Cześć kochanie - usłyszała za sobą wymarzony głos Mulata.
-Zayn! - ucieszyła się. Rzuciła się w otwarte ramiona chłopaka. Milczała przez długą chwilę. Była strasznie zmęczona, położyła się więc.
-Coś się stało? - zapytał Malik na widok jej smutnej miny. Uśmiechnęła się słabo.
-Nie, nic. Nie martw się. Jestem po prostu zmęczona, bo ostatnio prawie w ogóle nie sypiam - odparła.
-Dlaczego?
-Nie mogę...
-Wszystko będzie dobrze - szepnął, czule całując ją w usta.
~*~
-Mamo! Tato! Oscar! - ucieszyła się na widok rodziny w wieczór wigilijny. Chociaż była bardzo słaba i już w ogóle nie wstawała z łóżka, potrafiła ekscytować się w takich sytuacjach. Na to jeszcze starczało jej sił. Ostatnie dni całkowicie wpłynęły na jej wygląd. Blada skóra, zapadnięte policzki, nieobecny, pusty wzrok. Jednym słowem, wyglądała jeszcze gorzej niż przed ostatnim widokiem swojej twarzy w lustrze...
Spojrzała na matkę. W jej oczach dostrzegła łzy. Ale Mariah nie przejęła się tym. Cieszyła się ostatnimi chwilami spędzonymi z najbliższymi. Cieszyła się, że już niedługo odejdzie do Boga.
~*~
Kolacja była bardzo wesoła. Wszyscy, bez wyjątku śmiali się, żartowali. Nawet pani Teresa przyszła. Zayn też i tym razem obiecał odwiedzić ukochaną. Dlatego, gdy zobaczyła go w drzwiach, bardzo się ucieszyła. Rodzice już pojechali, pani Teresa także. Zostali tylko oni. Sami...
Chłopak usiadł obok niej, czule obejmując.
-Zayn... - szepnęła po chwili.
-Tak?
-Zobacz przez okno... Widzisz tamtą gwiazdę? To moja gwiazda. Chroni mnie, a niedługo będzie chronić Ciebie.
-Nie mów tak... Proszę... Wierzę, że zostaniesz ze mną - powiedział. Jednak nie był pewny swoich słów. Wiedział, że Mariah jest ciężko chora, ale żył nadzieją. Nadzieją, że zostanie z nim jeszcze chociaż przez jakiś czas.
-Nie martw się. Wiesz, że tam nic nie będzie mnie już bolało. Będę szczęśliwa.
-Wiem, ale za bardzo cię kocham Mary - wyszeptał, powstrzymując łzy resztkami podświadomości i nadziei. Wiedział, że jej koniec jest bliski, wiedział, że już nie będzie cierpieć. Ale on będzie cierpiał, chorował na prawdopodobnie nie wyleczalną dolegliwość serca... Po jego policzkach spłynęły pojedyncze, słone krople. Płakał... Pierwszy raz od niepamiętnych czasów...
-I will always love you - powiedziała po chwili Mariah. - And please don't cry. Obiecaj mi Zayn. Obiecaj!
-Obiecuję - szepnął, szlochając i płacząc jak nigdy.
-Miałeś nie płakać - powiedziała, słabo się uśmiechając.
-Wiem, ale to takie trudne... Nie dam sobie rady Mary.
-Dasz. Poznasz wspaniałą dziewczynę... Musisz mi wierzyć na słowo.
~*~
Zasnęła. Udało jej się. Była z resztą bardzo zmęczona. Na jej ustach pojawił się cień uśmiechu. Miała sen, piękny sen...
-Mariah!
Chodź do mnie. Wiesz, że to już koniec. Będziesz szczęśliwa! - zawołał Bóg.
-Wiem, ale co z moją rodziną?
-Nie martw się Mariah. Każdy człowiek kiedyś umiera. Jedni wcześniej, inni później. Rodzą się za to nowe istoty ludzkie. W jakiś sposób będziesz jeszcze żyć. Oddasz swoje serce Julii, która miała wypadek. Bardzo ciężki wypadek. To będzie bardzo trudna decyzja dla Twojej rodziny, ale Twoim zadaniem będzie natchnienie ich do wyrażenia zgody...
-Wiem, ale co z moją rodziną?
-Nie martw się Mariah. Każdy człowiek kiedyś umiera. Jedni wcześniej, inni później. Rodzą się za to nowe istoty ludzkie. W jakiś sposób będziesz jeszcze żyć. Oddasz swoje serce Julii, która miała wypadek. Bardzo ciężki wypadek. To będzie bardzo trudna decyzja dla Twojej rodziny, ale Twoim zadaniem będzie natchnienie ich do wyrażenia zgody...
I w tym momencie sen się urwał. Mariah odeszła. Jej dusza uniosła się nad bezwładnie leżącym ciałem. Dziewczyna uśmiechnęła się.
Do sali wbiegają lekarze. Nawet nie próbują jej ratować. Mariah wszystko obserwuje z góry. Przeszła przez ścianę. Zobaczyła pielęgniarkę dzwoniącą do rodziców, panią Teresą biegnącą, pomimo swojego podeszłego już wieku, w kierunku pokoju nr. 17. Po chwili znalazła się na zewnątrz. Przyjechali rodzice... Sami... Uśmiechnęła się na ich widok i powędrowała dalej. Znalazła się w domu Zayna, a konkretnie w jego pokoju. Chłopak, załamany trzymał telefon w ręku. Nie płakał. Jak obiecał...
Kolejnym miejscem odwiedzonym przez zmarłą jest szpitalna sala, ale na całkiem innym piętrze. Leżała tu dziewczyna. Pierwszą i prawidłową myślą jest to, iż to owa Julia, czekająca na jej serce. Pogłaskała blondynkę po policzku, lecz jej dłoń nie spoczęła na nim.
Czuła, że to właśnie w niej zakocha się Zayn. Cieszyła się. Wiedziała bowiem, że to dobra dziewczyna. Odpowiednia dla Malika.
Ponownie znalazła się w swojej sali. Rodzice płakali nad jej martwym ciałem. Mariah stanęła na ziemi. Słysząc słowa lekarza o Julii, zastanawiała się przez dłuższy czas, jak natchnąć rodziców.
-Państwa córka jest ostatnią nadzieją dla tej dziewczyny. Jeśli się nie zgodzicie, to trudno. Będziemy musieli przedłużyć czekanie na kolejną szansę, ale wtedy może się nie powieść.
Mama płakała, szlochając spazmatycznie. Mariah już wiedziała, co zrobić. Całą swoją siłę skupiła na opuszkach palców, które po chwili się zmaterializowały. Trudno było jej w to uwierzyć, ale musiała coś wymyślić. Podeszła bliżej i musnęła skroń matki, a potem ojca. Obydwoje, niemal w tym samym momencie dotknęli miejsca, na których poczuli dotyk zmarłej córki.
-To jest trudna decyzja - szepnął tata. Mary wiedziała, że to nic nie dało. Skupiła ponownie swoją uwagę, lecz tym razem na sercu mamy. Musiała dostać się do środka. Po chwili poczuła się, jakby patrzyła jej oczami. Istotnie, tak też było. Usłyszała słowa wymawiane niby przez kobietę, ale jednak przez nią samą.
-Zgadzam się. Jeśli nasza córka nie żyje, to przynajmniej w taki sposób może uratować życie innej dziewczyny.
Wydostała się na zewnątrz, ale była bardzo słaba. Wiedziała jednak, że zrobiła rzecz ważną. Uratowała życie Julii...
*
(po sali niesie się nieznaczny aplauz, słychać płacz)... Żartuję, choć zapewne to nie jest odpowiedni moment. Mary odeszła, zostawiając Zayn'a. Chłopakowi ciężko będzie się z tym pogodzić. Minie trochę czasu, nim upora się ze swoimi uczuciami. Mam nadzieję, że podoba wam się ostatni rozdział... Dziękuję za dotychczasowe komentarze... I tym oto akcentem zakończyłam pierwszą część. Na drugą możecie liczyć pewnie w pierwszym tygodniu maja. Miałam pierwszy rozdział napisany, ale przez przypadek go usunęłam i za diabły nie mogę go nigdzie znaleźć. Będę musiała napisać go jeszcze raz. To tyle, jeśli chodzi o wszelkie nowinki. Trzymajcie się i nie rozpaczajcie...
sobota, 11 kwietnia 2015
Chapter VI
„Ogarnął mnie smutek przed daleką
drogą. Prawda, że taki smutek jest czymś naturalnym, nawet wtedy, kiedy
człowiek wie, że u kresu tej drogi czeka go szczęście...?”
Siedząc w samochodzie razem z chłopcami, cieszyłam się, że będę mogła
zaśpiewać. Dotarłszy na arenę, Zayn zaprowadził mnie do garderoby, gdzie była
stylistka, która miała przygotować mnie do występu. Usiadłam na krześle, a ta
zajęła się moim makijażem. Poprosiłam ją, żeby zostawiła włosy rozpuszczone.
Zgodziła się. Następnie ubrałam się w wybrany przez nią rockowy
zestaw i gotowa wyszłam z pomieszczenia, czekając na One Direction.
Piosenkę przygotowałam specjalną. Miała być ona skierowana do Zayna. On na pewno
będzie wiedział, co chcę mu przez to przekazać. Utwór Whitney Houston "I
will always love you". Uczyłam się go w wolnym czasie. Miałam nadzieję, iż
wyjdzie on dobrze, a co najmniej przeciętnie.
Po chwili z garderoby wyłonili się roześmiani chłopcy. Mulat podszedł do mnie i
mocno przytulił.
-Powodzenia - szepnął.
-Dzięki. Chyba się przyda.
-Poczekaj tutaj. My Cię zawołamy.
Stanęłam z boku, opierając się o słupek. Usłyszałam głos Liama:
-Witajcie kochani! Mamy do Was wielką prośbę. Przyjechała z nami nasza
przyjaciółka, która dzisiaj gościnnie wystąpi. Było to jej największym
marzeniem, więc je pomagamy zrealizować. Przyjmijmy ją gorącymi brawami.
Wołajcie za nami jej imię: Mariah...
-Mariah! Mariah! Mariah!
Uśmiechnęłam się szeroko i wbiegłam po schodkach na ogromną scenę. Spojrzałam
na Zayna i powiedziałam:
-Cześć. Jak już zapewne wiecie, nazywam się Mariah. Piosenkę, którą zaśpiewam,
chciałabym zadedykować osobie, którą bardzo kocham i mam nadzieję, że on
również.
Rzuciłam Malikowi znaczące spojrzenie. Rozległy się głośne brawa, a z głośników
popłynęła muzyka. Słowa same popłynęły z moich ust.
And I will always love you.
I will always love you.
You, my darling you. Hmm.
Bittersweet memories
that is all I'm taking with me.
So, goodbye. Please, don't cry.
We both know I'm not what you, you need.
And I will always love you.
I will always love you.
I hope life treats you kind
And I hope you have all you've dreamed of.
And I wish to you, joy and happiness.
But above all this, I wish you love.
And I will always love you.
I will always love you.
I will always love you.
I will always love you.
I will always love you.
I, I will always love you.
Nie spuszczałam
wzroku z Mulata. Chciałam widzieć, jak on na to zareaguje. Kończąc utwór,
dostrzegłam w jego oczach łzy. Sama też się wzruszyłam. On wiedział. Czułam to.
Podbiegł do mnie i mocno przytulił. Wszyscy fani wykrzykiwali moje imię, bili
brawo. Byłam z siebie dumna. Pierwszy raz...
Zayn
Słysząc słowa piosenki Whitney Houston, rozpłakałem się. Teraz już rozumiałem,
co chciała przekazać mi Mariah. Ona mnie kocha, ale jednocześnie czuje, że
koniec jest blisko. Nie mogę jej stracić. To by mnie zabiło...
Mariah
Zayn pojechał. Znów zostałam sama. Pani Teresy nie było. Pojechała do swojego
domu, a Wigilia była już tuż tuż, bo za tydzień. Nie mogłam się doczekać. Znów
przyjadą rodzice z Oscarem.
Kolejny dzień przyniósł ze sobą nowe zmartwienia, ale stare pozostały gdzieś w
głębi serca. Czując smutek i żal o to, że nie mogę normalnie funkcjonować, być
wyrzutkiem społeczeństwa, wiedząc, że jest się niekochaną. Niby Zayn ciągle
wyznaje mi miłość, mówi, jak to bardzo mnie kocha, ale skąd mam mieć pewność,
że nie kłamie? Ale z drugiej strony, gdyby mnie nie kochał, to po co by
przyjeżdżał mnie odwiedzać, po co spełniałby moje marzenie? No właśnie...
*
Mamy rozdział szósty, ten przedostatni. Następny pojawi się w ostatnim tygodniu kwietnia. Mam egzamin i powoli odbija mi szajba. Czuję się winna xD Liczę, że mnie nie zabijecie!
poniedziałek, 23 marca 2015
Chapter V
„-Nie, kochanie. Wszystko
będzie dobrze – uśmiechnęła się sztucznie.
Nienawidziłam odpowiedzi tego typu. To sprawiało, że pogrążałam się bardziej w dołku rozpaczy, czując, że koniec jest bliski...”
Nienawidziłam odpowiedzi tego typu. To sprawiało, że pogrążałam się bardziej w dołku rozpaczy, czując, że koniec jest bliski...”
To było straszne. Moja mama powiedziała, że wszystko będzie dobrze. Ale jak? To
jest przecież mało prawdopodobne, wręcz niemożliwe! Gdzieś mam takie dobrze...
Zayn
Nie mogłem się doczekać tej soboty, żeby wreszcie ją zobaczyć. I... pocałować,
albo chociaż przytulić. Ale poczuć jej ciało blisko swojego, jej oddech na
szyi, usłyszeć bicie jej serca. Wtedy czuję się spełniony, czuję, że muszę z
nią być, kochać, otoczyć troskliwością.
Mariah
W trakcie czytania „Zaćmienia”, zauważyłam, że już jest sobota, więc radośnie
podskoczyłam i pobiegłam szukać pani Teresy. Kiedy wreszcie udało mi się ją
odnaleźć, uśmiechnęłam się szeroko i zdyszana usiadłam na krześle.
-Co się stało?! - zapytała.
-Chwileczkę - wydusiłam, łapiąc oddech. Kiedy mi się wreszcie udało uspokoić
drżenie rąk, przyspieszony puls oraz walenie serca, powiedziałam:
-Pamięta pani tych pięciu chłopaków?
-Tylko nie pani - jęknęła. - Tak, a co?
-Bo oni mają dzisiaj koncert... i... zaprosili mnie, żebym wystąpiła! - prawie
krzyknęłam. Kilka osób obejrzało się za nami, ale się tym nie przejęłam.
-Naprawdę?
-Tak! W poniedziałek był u mnie Zayn. Wtedy też mi to powiedział. Boże! Jestem
taka szczęśliwa!
Spojrzałam na starszą panią, a ta odwróciła wzrok.
-Zaraz do Ciebie przyjdę. Wracaj szybciutko do pokoju. Muszę coś jeszcze
załatwić - odpowiedziała, nie spojrzawszy na mnie. Odwróciłam się więc na
pięcie i wróciłam do swojej sali. Czekając na panią Teresę, wróciła do
czytania...
Pani
Teresa
Cieszyłam się, że wreszcie uda jej się spełnić największe marzenie, ale coś we
mnie pękło. To jej szczęście w takich chwilach. To było naprawdę wielkie.
Postanowiłam iść do ordynatora. W końcu trzeba poprosić go o zgodę, ale
podejrzewałam, że nie będzie miał nic przeciw temu.
Zayn
Kiedy tylko chłopaki powiedzieli, że jedziemy do szpitala, podskoczyłem jak
oparzony. Nareszcie ją zobaczę. A pozostali śmiali się ze mnie i mówili, że się
zakochałem. Ale jakie znaczenie miało ich słowo w takiej sytuacji.
Kiedy tylko zobaczyłem drzwi sali nr. 17, moje serce podskoczyło. Znów usłyszę
jej anielski śpiew i jeszcze nie raz. Otworzyłem drzwi. Mariah siedziała na
łóżku czytając książkę i opierając się o ścianę. Na jej bladej twarzy jaśniał
promienisty uśmiech, który dodawał brunetce uroku.
-Hej piękna - powiedziałem, siadając obok niej. Roześmiała się i mnie
przytuliła.
-Cześć.
-Cieszysz się? - zapytałem.
-Z jednej strony tak, a z drugiej trema mnie zżera. Boję się reakcji Waszych
fanów i w ogóle - szepnęła, spuszczając głowę. Kasztanowe pukle zasłoniły jej
buzię. Przytuliłem ją i odparłem:
-Nie martw się. Jesteś z nami. Ze mną.
Spojrzała na mnie tym swoimi przenikliwym, niebieskimi oczami. Czaiły się w
nich wesołe iskierki.
-Wiem.
-No to na co czekasz? Zbieraj się - odrzekłem i już miałem wyjść, kiedy
zatrzymała mnie jej ręka na moim ramieniu. Odwróciłem się do niej, a ta stanęła
na palcach i mnie pocałowała. To nie było zwykłe, przyjacielskie muśnięcie, ale
prawdziwy, namiętny, gorący pocałunek. Do końca życia go już chyba nie
zapomnę...
wtorek, 3 marca 2015
Chapter IV
„Dlaczego nie
mogę być taka jak inne nastolatki? Chodzić po sklepach, do szkoły, mieć
przyjaciółkę, chłopaka, spróbować tego co mi nieznane?”
Podciągnęłam kolana pod brodę. Wpatrywałam się jak zahipnotyzowana w niebo.
Padał miękki jak puch śnieg. Na dworze już go trochę było. Kilkoro małych
dzieci lepiło bałwanka. Uśmiechałam się pod nosem. Czasami życie jest piękne,
ale często marzę, żeby być prawdziwą nastolatką. Wydaje mi się, że tak musi
być. Tak chce Bóg, o którym opowiadała mi pani Teresa...
Zayn
Życie jest okrutne. Tak bardzo pragnę, by Mariah była zdrowa. Zakochałem się w
niej. To już było wiadome. Cieszę się, że udało nam się spełnić jej największe
marzenie. Śpiewanie. To jest piękna sztuka. Pewnie gdyby nie choroba, zostałaby
piosenkarką. Wszyscy by oszaleli na punkcie jej anielskiego głosu...
Pani
Teresa
Często, gdy Mariah przesiadywała samotnie w swoim pokoju, przyglądałam się jej.
Nie lubiła wychodzić do świetlicy, gdzie byli wszyscy. Wolała być u siebie. Nie
dziwiłam się jej, ale powinna trochę wyjść do rówieśników. Ciągle jest sama jak
pies...
Boże! Czym ona sobie zasłużyła, żeby tak cierpieć?!
Mariah
Siedząc samotnie, usłyszałam czyjeś kroki. Były spokojne i wolne. Od razu
rozpoznałam panią Teresę. Weszła do środka, po czym usiadła przy małym
stoliczku. Czekała... Odwróciłam się w jej kierunku. Obok niej leżała pokaźnych
rozmiarów reklamówka.
-Podejdź tu, Mariah - powiedziała.
-Co to jest? - spytałam zaskoczona.
-To dla Ciebie. Książki. Poczytaj sobie. Podobno bardzo fajne i modne wśród
młodzieży, szczególnie dziewcząt - odrzekła i opuściła salę. Przyglądałam się
przez chwilę reklamówce, ale nie zastanawiałam się długo. Wzięłam ją do ręki i
wyciągnęłam kilka bardzo grubych książek. Spojrzałam na nie zszokowana.
-I ja mam to przeczytać? - szepnęłam nie dowierzając. Spojrzałam na tytuł
pierwszego tomu: „Zmierzch”. Skądś to kojarzyłam… Tak! To jest „Saga Zmierzch”.
Słyszałam już o tym nieraz. Wszyscy tak się ekscytowali tą książką, a
szczególnie filmem. Usiadłam z powrotem na parapecie i zaczęłam czytać…
Kiedy byłam mniej więcej w połowie, poczułam straszny głód. Rzeczywiście, ta
książka jest bardzo ciekawa i wciągająca. Wyszłam na korytarz. Spojrzałam na
zegar z kukułką. Wskazywał 12:30. Za pół godziny będzie obiad. A może gdybym
poszła na stołówkę, to… Nie! To głupi pomysł! Nigdzie ni pójdę. Wróciłam więc
do pokoju i kontynuowałam czytanie. Po niedługim czasie przyszła pani Teresa.
Szeroko się uśmiechała.
-Przyniosłam Ci obiad. Smacznego. A jak książka?
-Jest super. Bardzo mnie wciągnęła. Aż się nie mogę doczekać, kiedy wrócę do
czytania.
-Cieszę się. Pójdę już. Muszę kupić choinkę na święta i ją ubrać.
-Ach. To musi być wspaniałe. Nie pamiętam, kiedy ubierałam ostatnio to
wspaniałe drzewko – westchnęłam.
-W jadalni ubierają tydzień przed świętami. Gdybyś chciała…
-Nie. Dziękuję – odrzekłam. Kobieta wyszła, a ja zabrałam się za obiad.
Piekielny głód powoli został zaspokojony. Wróciłam do czytania przygód
nieśmiałej Belli i tajemniczego Edwarda…
Następnego dnia obudziłam się z książką na nosie. Roześmiałam się cicho.
Odłożyłam ją na bok. Leżałam, wpatrując się w nieskazitelnie biały sufit.
Czekałam na panią Teresę, która długo nie przychodziła. Westchnęłam więc i
wstałam. Postanowiłam iść do stołówki na śniadanie. W końcu nie miałam wyjścia.
Niepewnie weszłam do środka. Było gwarno. Wszyscy się przekrzykiwali. Jedni
jedli, drudzy oglądali telewizję, jeszcze inni rysowali i grali w gry
planszowe. Zabrałam talerz i kubek herbaty, po czym usiadłam w najodleglejszym
kącie jadalni. Po drodze do pokoju, wstąpiłam do łazienki. Spojrzałam na swoje
odbicie w pękniętym lustrze. Byłam bardzo blada, policzki miałam zapadnięte,
perukę przekrzywioną, oczy przekrwione. Jednym słowem wyglądałam jak
straszydło. Chciało mi się płakać. Powstrzymałam się jednak. Przecież wszystko
będzie dobrze. Chyba…
Przez całą noc nie mogłam zmrużyć oka. Już za trzy dni pierwszy raz stanę na
ogromnej scenie i zaśpiewam piosenkę. Trochę się tremowałam, a co dopiero
będzie w sobotę! O matko! Ja chyba nie dam rady. Może wszystko odwołać, ale z
drugiej strony, to było moje największe marzenie. Czy na pewno chcę to
zniszczyć? No właśnie…
-Witaj, Mary. – Tylko jedna osoba tak na mnie mówiła – mama!
-Mama? – zapytałam, uśmiechając się. – Co Ty tu robisz?
-Przyjechałam Cię odwiedzić. Mam wolne – odparła.
-Jesteś sama, tak? – Kiwnęła głową. Westchnęłam.
-Pewnie chciałabyś zobaczyć Oscara?
-Noo.
-Jeszcze się z nim spotkasz nie raz – uśmiechnęła się. Usiadła obok mnie i
przytuliła. Coś mi tu nie pasowało. Dlaczego okazuje mi czułość?
-Mamo? Czy wszystko w porządku? – spytałam cicho, próbując spojrzeć jej w oczy,
co było niemożliwe, bo miała spuszczoną głowę. – Powiedz.
-Nie, kochanie. Wszystko będzie dobrze – uśmiechnęła się sztucznie.
czwartek, 22 stycznia 2015
Chapter III
Wieczorem, po
wyjściu chłopców, długo jeszcze nie mogłam zasnąć. Ciągle myślałam o tych
pięknych, dużych, czekoladowych oczach Zayna. On cały był bardzo przystojny i z
pewnością miał wiele fanek, które się w nim podkochiwały i marzyły, by go
poznać. W pewien sposób, miałam szczęście, ponieważ go spotkałam. Zresztą, o
czym ja tu myślę? Pewnie już nie przyjdą...
Od owego przedpołudnia minęło kilka dni. Zbliżała się niedziela. Dzień
odwiedzin rodziców. Z jednej strony się cieszyłam, ale z drugiej...
-Dzień dobry - usłyszałam panią Teresę.
-Dzień dobry - mruknęłam, przewracając się na drugi bok.
-Źle się czujesz? - zaniepokoiła się.
-Nie.
-Wyjrzyj przez okno - powiedziała. Poczułam, że się uśmiecha. Otworzyłam
niechętnie oczy i wstałam, po czym podeszłam do parapetu. Przetarłam zmęczone
powieki i spojrzałam na pierwsze płatki śniegu za szybą. Bardzo się ucieszyłam.
Lubiłam zimę. Była taka piękna. Roześmiałam się jak małe dziecko. Ubrałam
szlafrok i uchyliłam okno. Wyciągnęłam dłoń na którą opadła śnieżynka.
Przyjrzałam się jej z bliska, ale po chwili się roztopiła i została po niej
jedynie kropelka wody. Westchnęłam głęboko i usiadłam na parapecie. Pani Teresa
podała mi talerz ze śniadaniem. Zaczęłam powoli je jeść.
-Pójdziemy na dwór? – zapytałam cicho.
-Jeśli Ci tak bardzo na tym zależy, to oczywiście.
Ubrałam się ciepło i razem wolontariuszką opuściłyśmy mury szpitalne.
Odetchnęłam rześkim, świeżym powietrzem. Szłyśmy powoli uśmiechając się i
rozmawiając. Opiekunka opowiadała mi o swoim dzieciństwie. Pełna była zabawnych
opowiastek i historyjek. Wreszcie usiadłyśmy na ławce. Znów przed oczami stanął
mi profil Zayna. Tak bardzo chciałabym go jeszcze raz spotkać…
W poniedziałek znów wcześnie się obudziłam. Czekałam na panią Teresę. Po chwili
usłyszałam, że ktoś wchodzi. Z myślą, że to wolontariuszka, odwróciłam się z
szerokim uśmiechem i miałam zamiar ją przywitać, ale stanęłam jak wryta. Tą
osobą nie była pani Teresa, ale… Zayn!
-Co Ty tu robisz? – wydusiłam.
-To tak mnie witasz? – zapytał zawiedziony. Podeszłam do niego i przytuliłam.
Roześmiał się. – Cześć.
-Cześć.
-Jak się czujesz?
-Nie najgorzej – odparłam.
-Czyli dobrze też nie?
-A jak myślisz?
-Mam dla Ciebie niespodziankę.
-Jaką? – zaskoczyłam się.
-A taką, że zapraszamy Cię – w imieniu całego zespołu One Direction – na nasz
koncert, podczas którego wystąpisz – powiedział Zayn. Na początku nie
zrozumiałam o co chodzi. Dopiero stopniowo sens słów zaczął do mnie docierać.
-Żartujesz? – zapiszczałam. Skinął głową, a ja rzuciłam się w jego ramiona. – O
mój Boże! Nie wierzę. Naprawdę?
-Nie płacz – szepnął, ocierając łzy szczęścia spływające po moich bladych,
zapadniętych policzkach.
-To ze szczęścia – odparłam, tuląc się do jego szyi. – Dziękuję! Dziękuję! Nie
wiem, czym sobie na to zasłużyłam.
-Jak to czym? Przecież to było Twoje największe marzenie, a my je właśnie
spełniamy – roześmiał się.
-To kiedy jest ten koncert?
-W tą sobotę. Przyjadę po Ciebie. O nic się nie martw. – I wtedy stała się
rzecz wręcz niemożliwa. Mulat pochylił się nade mną i delikatnie musnął moje
usta.
Jeszcze długo potem czułam rozkoszne mrowienie na wargach. W życiu jeszcze nie
doznałam czegoś tak przyjemnego. To było takie cudowne. Aż chciałoby się
przeżyć tę chwilę jeszcze raz.
Zayn
Kiedy ją pocałowałem, to była najpiękniejsza chwila mojego życia. To nie było
to samo, co z Perrie. Ciężko już mi było się z tym ukrywać i udawać, że nic się
nie dzieje. Po prostu zakochałem się w Mariah. Wiedziałem jednak, że ta miłość
nie ma przyszłości. Tak bardzo pragnę, żeby wyzdrowiała. Gdyby tak się stało,
zaopiekowałbym się nią. Kochałbym ją najmocniej na świecie. Ale jeżeli nie, to…
Mariah
Zasnęłam, cicho wzdychając. Zakochałam się. Kiedy go zobaczyłam, poczułam
motyle w brzuchu, a to chyba oznacza jedno. Po co się oszukiwać i kryć z tym
uczuciem? To ostatnie, co mi pozostało…
poniedziałek, 5 stycznia 2015
Chapter II
Siedziałam jak
zwykle na łóżku, bezwiednie wpatrując się w okno o które obijały się krople
jesiennego deszczu, kiedy ktoś zapukał do drzwi. Nikt tu nie puka oprócz...
moich rodziców.
-Proszę - powiedziałam, poprawiając włosy.
-Witaj córeczko - usłyszałam głos mamy. Usiadła obok mnie i przytuliła.
Zdziwiła mnie tym gestem, bo nigdy wcześniej tego nie robiła. - Mamy dla Ciebie
prezent.
-Naprawdę? - zapytałam, uśmiechając się. Lubiłam prezenty, a one były w moim
życiu rzadkością.
-Przywieźliśmy Oscara. Chcesz go poznać?
-Tak! - Byłam wtedy taka szczęśliwa, aż łzy stanęły mi w oczach. Mama wyszła na
chwile, by po chwili wrócić z Oscarem na rękach. Za nią wkroczył
tata. Chłopczyk był taki słodki. Na mój widok roześmiał się i wyciągnął
malutkie, tłuste łapki. Mama podała mi braciszka. Przytuliłam go do swojej
piersi i także się śmiałam. Nie mogłam w to uwierzyć.
-Jeśli nie miałabyś nic przeciwko, to chcielibyśmy spędzić z Tobą święta tu, w
szpitalu - zaproponowała mama.
-Nie. Oczywiście, że nie. Będzie mi bardzo miło - odrzekłam. I pomyśleć, że
jeszcze wczoraj uważałam, iż rodzice mnie nie kochają. To wydawało mi się teraz
śmieszne.
Nadeszła niedziela, a wraz z nią wielka radość. Usiadłam na parapecie,
wpatrując się w ogromne jak groch krople jesiennego deszczu, uderzające o szybę
i pozostawiające za sobą cienkie strużki wody. Uśmiechałam się, czekając na
panią Teresę, w międzyczasie śpiewając pod nosem piosenkę Rihannny - Stay.
Bardzo ją lubiłam i słuchałam na okrągło.
-Dzień dobry, Mariah - usłyszałam głos wolontariuszki.
-Dzień dobry - mruknęłam i zabrałam się za jedzenie.
-Dzisiaj wielki dzień, nieprawdaż?
-Tak?
-No przecież Ci chłopcy odwiedzają nasz szpital!
-Ach, to. Zapomniałam. Jestem taka szczęśliwa, a jednocześnie zaskoczona.
Nareszcie poznałam swojego braciszka, ale coś mi tu śmierdzi.
-Tak. Mi też. To pewnie te obrzydliwe syropy, które znajdują się tuż przed
Twoim pokojem - odparła. Westchnęłam ciężko, by potem się roześmiać. - Muszę
już iść, Mariah. Wrócę niedługo.
-Do zobaczenia! - zawołałam za nią, ale nie doczekałam się odpowiedzi.
Wzruszyłam ramionami i powróciłam do zaczętego jedzenia.
Pani
Teresa
-Tak. Mi też. To pewnie te obrzydliwe syropy, które znajdują się tuż przed
Twoim pokojem. - Spojrzałam na Mariah, zrobiła dziwną minę, po czym wybuchnęła
śmiechem. Poczułam palące łzy pod powiekami. Pomyślałam, że dłużej już tu nie
wytrzymam i się rozpłaczę. Nie mogłam jednak okazać jej słabości. Postanowiłam
więc wyjść. - Muszę już iść, Mariah. Wrócę niedługo.
-Do zobaczenia! - usłyszałam jej głos, gdy już byłam za drzwiami, ale po prostu
nie byłam w stanie jej odpowiedzieć. To dziecko jest takie szczęśliwe. Ona nie
może odejść. Dlaczego jest tak ciężko chora?! Dlaczego?! Gdyby nie ona, pewnie
już nie uwierzyłabym w Boga, a teraz ma tak po prostu zniknąć z mojego i tak
już ponurego żywota?! Jest dla mnie jak wnuczka której nigdy nie miałam.
Swoje kroki skierowałam do szpitalnej kaplicy. Nawet sama nie wiedziałam, jak
się tam znalazłam. Uklęknęłam w ławce i zaczęłam się gorliwie modlić.
Wiedziałam jednak, że dla niej jest już za późno.
Mariah
Siedziałam po turecku na swoim łóżku. Świat jest taki piękny. Aż chce się żyć!
Słowa ulubionej piosenki same popłynęły z moich ust. Chciałam, pragnęłam, by ta
chwila nigdy się nie kończyła, trwała jak najdłużej.
Zayn
Kiedy weszliśmy na odział onkologiczny, zobaczyłem tyle dzieci, które się do
nas szeroko uśmiechały. Aż się wzruszyłem. Szliśmy do ordynatora, kiedy
usłyszałem śpiew. Miała głos jak anioł, albo jeszcze piękniejszy. Chciałem czym
prędzej dowiedzieć się, kim jest owa dziewczyna. Odłączyłem się od chłopaków i
jak zaczarowany podszedłem pod pokój nr. 17 skąd dobiegał piękny dźwięk.
Delikatnie uchyliłem drzwi i zajrzałem do środka. Na łóżku siedziała śliczna
brunetka. Oczy miała zamknięte, policzki zarumienione, a gdy skończyła śpiewać,
jej malinowe, pełne usta pozostały lekko rozwarte, jakby prosiły o pocałunek.
Cicho zapukałem. Zerwała się z łózka i zerknęła na mnie przenikliwymi,
niebieskimi jak niebo oczami. Była wyraźnie zdenerwowana.
-Przepraszam - zacząłem, jąkając się pod wpływem jej wzroku, błądzącego po
mojej sylwetce. - Chciałem tylko zobaczyć, kim jesteś. Piękny masz głos.
-Ja nie śpiewam pięknie, tylko przeciętnie - roześmiała się. - Wejdź.
Wskazała na krzesło, żebym usiadł.
-Jestem Zayn. A ty?
-Mam trzy imiona. Które wolisz?
-Możesz powiedzieć wszystkie - uśmiechnąłem się.
-Mariah Destiny Hope.
-Destiny to przeznaczenie, a Hope to nadzieja.
-Tak. Moja choroba to przeznaczenie, a ja wierzę w lepsze jutro. Ale mimo
wszystko, miło mi Cię poznać.
Coś się ze mną działo nienaturalnego. Czułem, ze muszę przy niej być.
Subskrybuj:
Posty (Atom)